Skarga na subtelny ład Imperium
Nad ośrodkiem "Uciecha" i kierownikiem Jankiem zawisły czarne chmury. Do urzędu miasta Edynburg wpłynęła skarga, iż ośrodek promuje wśród bezdomnej ludności miasta narkomanię i zachowania antyspołeczne. Według skargi, trafiający do ośrodka poczciwi bezdomni, nie gdzie indziej, a w murach "Uciechy" wciągani byli w spiralę narkotykowego nałogu oraz zachowań antyobywatelskich. Sprawa była o tyle poważna, że według wielkiego planu urzędników miejskich, trafiający do "Uciechy" bezdomni, w przeciągu kilku miesięcy wyszlifowani mieć byli z wszelkich antyspołecznych zadrapań, by jako produkt końcowy wyszedł z nich diament niewadzącego nikomu obywatelstwa. Sytuacja odwrotna, w której to ludzkie nieoszlifowane diamenty - te bezdomne, acz szlachetne, dzikusy - po przejściu przez tryby ośrodka zamieniały się, miast w posłusznych obywateli, w hordę nieokiełznanych bestii, zadawała cios wielkiemu planowi.
Skarga skargą, niemniej dziewięćdziesiąt pięć procent podopiecznych ośrodka zajmowała się głównie w poprzednim - przeduciechowym - życiu zdobywaniem i spożywaniem narkotyków. Trudno było więc zgodzić się z narracją, iż podopieczni przybywali do "Uciechy" w stanie niewinnym. Dostało się przy tym po uszach nie tylko kierownikowi Jankowi, co braciom z państwowej służby zdrowia, będącym z urzędnikami miejskimi w wiecznym konflikcie, że nieefektywnie walczą z narkomanią i coraz więcej bezdomnych dziewcząt i chłopców w naszej europejskiej stolicy kultury straszy turystów i schodzi na zgubną drogę strzykawek i brudnych igieł. Co oczywiste, bracia ze służby zdrowia nie mieli sobie nic do zarzucenia i obwiniali za wszystko kierownika Janka, że nie dość igieł i strzykawek rozdaję a jego drim tim nie potrafi nawiązać głębszej relacji z podopiecznymi (co było, według najnowszych zaleceń ministra zdrowia, warunkiem koniecznym ku wyleczeniu podopiecznych z chorób i życiowych problemów).
Kierownik Janek jako prawdziwy Polak gotów był jednak ginąć za swą posadę i tym samym za sprawę wyzwolenia od narkomanii i zdziczenia swych szkockich braci. Wiedział, że wszystkim zwaśnionym stronom koniec końców chodziło o ten sam szczytny cel: wyeliminowanie ubóstwa, chorób i niesprawiedliwości i uczynienie świata jeszcze piękniejszym. Jednocześnie, jako przybysz z Europy Wschodniej i dziecko PRL-u, dobrze rozumiał, że to wszystko pic na wodę. Dla opłacanych z publicznych pieniędzy urzędników zagmatwana sprawa bezdomności i narkomanii poza godzinami pracy pozostawała obojętna a nawet obrzydliwa. Rozumiał też, że, mimo obrzydzenia do swej pracy, nie mogli rzucić tego ot tak w diabły, bo przecież mieli do spłacenia kredyty, lekcje baleto-gitary dla dzieci czy wakacje na Majorce.
Dostrzegał też kierownik Janek polityczne substraty całego sporu. Urzędnicy miejscy wykonywali tylko rozkazy swoich radnych planistów z lewicowej Partii Pracy. Z kolei zdominowany przez Partię Pracy urząd miejski fundusze na programy społeczne, w tym zakończenie bezdomności, dostawał od konkurencyjnego SNP - narodowo-socjalistycznego rządu Szkocji. (Rząd SNP dostawał natomiast fundusze od rządu centralnego w Londynie oraz Unii Europejskiej). Oba lewicowe stronnictwa polityczne tkwiły w medialnych zapasach o dusze i głosy prekariuszy, kto pierwszy wyeliminuje ubóstwo i uczyni Szkocję rajem na ziemi. Dlatego też urzędnicy miejscy, chcąc nie chcąc, musieli wykazać w raportach dla swych radnych, że Partia Pracy może więcej niż SNP i wywiązuje się z programu zakończenia bezdomności ponad normę. Rzekome sukcesy w walce z nierównościami społecznymi SNP wykorzystywała z kolei jako propagandowy argument ku niepodległości Szkocji, która, jako wynikało z raportów, radziła sobie o niebo lepiej sama niż pod uciskiem Londynu i konserwatywnych Torysów. Skromne raporty kierownika Janka, meldujące wykonanie dwustuprocentowej normy w leczeniu bezdomności, miały więc o wiele większe znaczenie, niż postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać - odgrywały rolę historyczną. Jednocześnie w tym kontekście stawało się jasnym, dlaczego drobna skarga na finansowany przez urząd miasta ośrodek "Uciecha" zaburzała nie tylko dobre samopoczucie urzędników, co cały subtelny mechanizm politycznych powiązań Imperium Brytyjskiego.
No cóż. Oczywistym było, że podopieczni "Uciechy" narkotyzują i odczłowieczają się w najlepsze a raporty kierownika Janka przeczą wszelkim faktom. W jego kwartalnych sprawozdaniach osiemdziesiąt procent podopiecznych ośrodka osiągało postęp w drodze ku aktywnemu obywatelstwu. Jednocześnie, według niezależnych statystyk, ani poziom bezdomności ani narkomanii za rządów narodowo-socjalistycznej partii Szkocji nie uległ w ostatniej dekadzie żadnej poprawie. Szkocja przodowała przy tym w kwestii ilości uzależnień w całym Zjednoczonym Królestwie.
Gdzie tkwił więc problem, rozmyślał kierownik Janek? W ściemie. W ściemie wielopoziomowej rodem z filmów Barei. Ściemie systemu państwa opiekuńczego, nagradzającego pasywność obywateli i ich postawę roszczeniową. Ściemę polityki braku odpowiedzialności dołów społecznych za ich własne położenie. Ściemę SNP, żeby dobić Anglików. Ściemę Partii Pracy, żeby dobić SNP. Ściemę urzędników miejskich, wykonujących beznamiętnie rozkazy swych zmieniających się co kilka lat politycznych mocodawców. Ściemę kierownika Janka wykonującego posłusznie rozkazy oportunistycznych urzędników. Ściemę polityki cięcia kosztów, na której oparte były programy państwowej służby zdrowia. I zamiast skupiać się na efektywnym leczeniu, z braku środków, ściemniano, że ważniejsze jest zapobieganie skutkom ubocznym narkomanii. Tak więc heroinizm leczono ściemą darmowych strzykawek i naloxonu oraz metadonizmu, zastępując jeden nałóg nałogiem innym - tańszym i łatwiejszym do kontrolowania. Prawdziwą terapię, która wymagałaby pieniędzy i czasu, zastępowano ściemą, że terapeutą może być każdy, jeśli tylko zbuduje z pacjentem głębszą, opartą na bezwarunkowej akceptacji, relację i wyuczy się prostych technik rozmów motywacyjnych. Tak więc rolę terapeutów zaczęli spełniać, opłacani za najniższą krajową, przypadkowi - bez większych kwalifikacji i umiejętności - pracownicy domów opieki, którzy nic z tego wszystkiego nie rozumieli.
A co na to podopieczni? Wciąż siedzieli przez bramą ośrodka i wpatrywali się bezmyślnie w dal, niczym zamknięte w klatce szympansy. Czekając cierpliwie nie tyle na nowe programy pomocowe, co na swego dilera.
Komentarze
Prześlij komentarz