Paradygmat z maczetą
Znałem kiedyś księdza, który nie wierzył w Boga. Pozostawał jednak księdzem, bo nie miał innego pomysłu na życie. Zawsze chciał być aktorem, spełniał się więc traktując swą posługę kapłańską jako teatralny spektakl. Czasami urozmaicał swe duszpasterstwo, dorzucając do kazań cytaty z Schopenhauera i Nietzschego, oraz zapraszając do udziału w spektaklu postaci drugoplanowe – nie mających nie wspólnego z kościołem, podobnie jak on, zagubionych przyjaciół, którzy, niczym w sztuce Witkacego, asystowali mu szatańsko do mszy: jak przebrane w rytualne szaty biesy, pobrzękujące pusto dzwoneczkami. Obok teatru wielką pasją księdza było podkochiwanie się w ministrantach, dla których organizował grille przy akompaniamencie muzyki Wagnera. Ksiądz w końcu wpadł i został przeniesiony na inną parafię. Rzeczonego księdza przypominał właśnie nasz trener Janek. Był w „Słońcu” niczym ten niewierzący kapłan, jak aktor odgrywający rolę w pozbawionym dla siebie samego treści przedstawieniu. Czasami miał