Rządzimy na tej melinie. Ja i moja kobieta, Jess


Rządzimy na tej melinie. Ja i moja kobieta, Jess. Pracownicy hostelu sprzątają nam właśnie pokój, podczas gdy my niewinnie drzemiemy przytuleni w łóżku jak dwa upadłe anioły. Są wkurwieni i strasznie hałasują. Moja psycholożka nazwałaby to zachowaniem pasywno-agresywnym. Dobrze. Niech wiedzą, że ze mną się nie zadziera. Mam nadzieję, że szybko skończą, bo chciałbym wrócić do prowadzenia interesów. Przed naszym pokojem od rana ustawia się kolejka wygłodniałych klientów. Jak po ciepłe bułeczki. Ceny przystępne. Działka heroiny - dziesięć funtów, crack - trzydzieści, tabletka valium - jeden funt, xanax - dwa funty. Lepsze to niż miałbym żebrać na ulicy. Choć niektórzy zarabiają w ten sposób nawet sto funtów dziennie. Różnica jest taka, że im wszyscy współczują a mnie uważają za wcielenie zła. Sam zacząłem brać jako dzieciak a dilerka zająłem się, żeby zarobić na swoje dragi. Koniec końców wszyscy zarabiamy na swoją działkę heroiny. W biznesie jestem elastyczny. Stali klienci mogą liczyć na rabaty a nawet zakupy na kredyt - dla pewności proszę ich tylko o przedstawienie listu potwierdzającego otrzymywanie zasiłku. Lepiej się zabezpieczyć. Wiem z doświadczenia, że heroiniści to nałogowi kłamcy. Na początku sprzedaż szła idealnie, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nocami, aby nie wzbudzać podejrzeń pracowników hostelu, klienci wspinali się do mojego okna na drugim piętrze, gdzie podawałem im towar. Do czasu aż jeden z nich nie spadł i nie połamał sobie kręgosłupa. Biedak jeździ teraz na wózku. Dalej bierze. A ja muszę nocami wychodzić przed ośrodek, żeby w spokoju sprzedawać, bo wszędzie zainstalowali kamery. Nie moja wina.  Gdyby narkotyki były legalne, nie byłoby tego całego udawania. I każdy by wiedział, co bierze. Przyznaję się bez bicia - zdarza mi się dosypywać ołowiu lub szkła do marihuany dla zwiększenia wagi towaru i lepszego kopa. Najnowszym hitem jest fentanyl, który sprzedaję jako heroinę. Tańszy w produkcji i mocniejszy. Nie dziw, że potem przedawkowują, każda działka jest w końcu inna, zwłaszcza gdy ktoś wymiesza proszki z alkoholem. I tak to, co nazywają heroinowym kryzysem jest w istocie kryzysem fentanylowym.  Na ulicy przeważnie trzymam towar w skarpetce. Zawsze małe ilości na wypadek rewizji przez nadgorliwe mendy. Wiedząc, że nic nie wskórają, najczęściej omijają mnie łukiem. Tym, co mnie znają, nie chce się nawet wychodzić z samochodu. Czasami, gdy ktoś przedawkuje i piszą o tym potem w gazetach, robią wielką pokazową akcję i zgarniają mnie na dołek. Mało jednak znajdują, kończy się na tym, że moja prawniczka wybrania mnie jako ofiarę systemu i dostaję mały wyrok. Niech lepiej zajmą się poważnymi przestępstwami. Zawsze mówiłem, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Ostatniej nocy jeden nadgorliwy pracownik hostelu postanowił przeszukać mój pokój i nic nie znalazł. Złożyłem skargę na nękanie i wykorzystywanie pozycji siły. Napisałem, że to kim jestem nie jest moją winą ani wyborem. To wina rządu, kapitalizmu i traumy z dzieciństwa. Gdybym miał normalnego i bogatego ojca, nie siedziałbym tu i sprzedawał narkotyki. Pracowałbym jako manager w banku albo kancelarii prawniczej. I zamiast nielegalnych, robiłbym legalne przekręty. Tymczasem popłakałem się w biurze kierownika i powiedziałem, że jestem chory i nie otrzymuje od nikogo żadnej pomocy. W ramach przeprosin dostałem bon na dwa bilety do kina. Dla mnie i dla mojej malej Jess. Wciąż drzemiemy przytuleni jak dwa upadłe anioły.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Musimy się upewnić, że pacjent jest bezpieczny i jest mu wygodnie

David Hume przygląda się chłopcu i dziewczynie

Pułkownik Piotrek chce zostać opiekunem piłkarza Janusza