Bóg zesłał jej bezdomnych, żeby mogła spłacać kredyt
Bóg zesłał jej bezdomnych, żeby mogła spłacać kredyt. Trzy domy, samochód, dzieci, wnuczki. Wystarczająca motywacja, żeby zacisnąć zęby i dobijać do normy sześćdziesięciu godzin tygodniowo jako opiekunka w przytułku. Gdy siedziała w recepcji, przypominała kwokę na grzędzie. Z krzyżykiem na szyi dla czarów nadania temu wszystkiemu jakiegoś sensu. Brud i beznadzieja hostelu dla wyrzutków były częścią wielkiego i sekretnego boskiego planu. Bóg był obojętny, acz sprawiedliwy. Na wszelki wypadek już na początku zmiany chowała jednak głowę w ramiona, nabierała powietrza i dawała nura w otchłań następnych jedenastu godzin. W ten sposób docierały do niej tylko strzępki rozmów i obrazów. Wracała do czasów młodości i zaczynała jeść. Zupki warzywne, szkockie śniadania, herbata z mlekiem. Jedzenie było jej ulubioną aktywnością w pracy. Spacery do kuchni, podgrzewanie jedzenia w mikrofalówce. Tymczasem organizacja jej w tym przeszkadzała i kazała tworzyć plany wsparcia, tabele i raporty. Po co to i komu? - pytała w duchu. Czy nie wystarczy, że bezdomni wchodzą i wychodzą, mają ciepło i czysto? Gdyby nie kredyt, już dawno rzuciłaby to w diabły. Do emerytury zostało jej trzy lata. Czasami tych bezdomnych było jej nawet szkoda. Gdy czegoś chcieli, mówiła, że bardzo chciałaby im pomóc, jednak przeszkadza jej w tym zły szef i organizacja, którzy kazali jej pisać raporty. Gdyby chociaż można było pisać ręcznie, a nie na komputerze. I wracała do jedzenia zup. Nic więcej nie dało się zrobić. Niczego więcej nie było sensu robić. Kiedyś wszystko było prostsze i lepsze.
Komentarze
Prześlij komentarz